sobota, 24 maja 2014

3.

 Secrets aren't secrets anymore

Trzęsłam się z zimna, mimo tego, że leżałam pod kocem i włączyłam nawiew ciepłego powietrza nade mną. Emily przyglądała mi się zmartwiona i dalej rozmawiała o czymś ze stewardessą, która rzucała w moją stronę zaniepokojone spojrzenia. Kiedy dwie godziny temu znaleźliśmy się nad wodą zaczęłam czuć się źle, dopadły mnie drgawki, zimne poty i gorączka. Wszystko nastąpiło błyskawicznie i sama się dziwiłam jakim cudem to możliwe.
Emily wreszcie oddaliła się od kobiety i podeszła do mnie, kucając obok mojego fotela.
- Za jakieś trzy godziny będziemy nad lotniskiem w Nowym Jorku. Wylądujemy tam i zabierają cię do szpitala. Nie wiem co ci jest Clare, ale nie wygląda to dobrze. - zajęła wolne siedzenie obok mojego i przyłożyła mi dłoń do czoła. - Masz stanowczo za wysoką gorączkę. Potrzeba jakiegoś lodu... Siedź tutaj i nie próbuj wstawać.
Wstała i ponownie zniknęła za kotarą, która oddzielała naszą klasę od klasy turystycznej. Tam zapewne były stewardessy. Odwróciłam głowę w stronę okienka samolotu. Pogoda na dworze wcale się nie poprawiła. Padał deszcz, a zapowiadali, że pogoda ma się poprawić. Zamknęłam oczy i czułam jak powoli spadam w dół.

Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w jakimś pomieszczeniu, a dokładniej to leżałam na sporym łóżku. Uniosłam się na łokciach i rozejrzałam dookoła. Pokój wyglądał na jakąś zamkową komnatę lub coś w tym stylu. Wstałam z łóżka i poczułam, że strasznie ciśnie mnie ubranie. Zerknęłam w dół i szarpnęłam za bordowy materiał. Dlaczego ja jestem ubrana w suknię z XV wieku? 
Podeszłam do wysokich, drewnianych drzwi, które były uchylone. Przełknęłam ślinę i złapałam niepewnie za klamkę, ciągnąc lekko drzwi w swoją stronę. Korytarz był pusty, przez co odetchnęłam z ulgą. Wyszłam z tej sypialni i ruszyłam w prawo. Zimne mury budynku oświetlone pochodniami rozwieszonymi na ścianach, nie wywoływały we mnie pozytywnych uczuć. Zaczęłam odczuwać przerażenie tą całą sytuacją. 
- Valeria? Kochana moja co ty tutaj robisz?
Wydawało mi się, że znałam ten głos. Odwróciłam się powoli i zamarłam z rozchylonymi ustami. Przede mną stał Dominic Jetro ubrany w dziwny strój. Machnął ręką na dwójkę mężczyzn, którzy z nim byli, a ci posłusznie odeszli zostawiając nas samych. Podszedł do mnie i zabrał kilka loków z ramion, odrzucając je na plecy. Od kiedy ja noszę loki? 
- Lepiej już się czujesz? Zaniepokoiłaś mnie utratą przytomności.
Co tutaj się dzieje na Boga? Zamknęłam oczy kiedy zaczął mi się przyglądać podejrzliwym wzrokiem. Poczułam jak jego dłoń ląduje na moim policzku.
- Czy coś się stało? Wydajesz się być wystraszona niczym sarna podczas polowania.
- Ja... Wybacz, ale jestem... Zmęczona.
- Powinnaś nadal odpoczywać. Proszę pozwól, że odprowadzę cię do twojej komnaty.
- Panie! Musisz wyjść na zewnątrz... Vlad.
Dobra zaczyna być naprawdę dziwnie. Chcę się już obudzić. Chcę się już obudzić. 

Poczułam zapach lekarstw i płynu antybakteryjnego. Wszystko mnie bolało, a moją głowę dosłownie rozsadzało od środka. Powoli otworzyłam oczy. Biała sala szpitalna nie była tym co chciałam zobaczyć po przebudzeniu. W lewej ręce miałam wenflon do którego podpięta była kroplówka. W sali byłam tylko ja, więc podejrzewam, że to jakiś prywatny szpital albo jest ze mną naprawdę źle. Odwróciłam głowę w prawo i zobaczyłam mamę, która rozmawiała wraz z Emily z lekarzem. Ubrana w ciemny dres z chusteczką w dłoni i splątanych w koka włosach wyglądała jak wrak człowieka.
Czułam się jakby mnie potrącił samochód. Bywałam chora, ale nigdy mnie tak wszystko nie bolało. Jęknęłam cicho, kiedy uniosłam dłoń. Włączyłam przycisk, który przywołuje pielęgniarkę i z zaciśniętymi oczami odłożyłam ją z powrotem na kołdrę.
- Witamy ponownie panno Jeqiun. Jak się pani czuje?
- Jakby mnie samochód potrącił.
- To normalne. Kiedy pani do nas trafiła prawie pani nie kontaktowała ze światem. Chyba jednak do przyszłego tygodnia powinna się pani dobrze czuć. - zapalił niewielką latarkę i polecił mi śledzić wzrokiem światło. Zrobiłam co kazał i zamrugałam szybko kiedy ją zgasił. Zanotował coś na kartce, która była wpięta w podkładkę. - Zaraz podamy pani leki i wszystko się wyjaśni. Zobaczymy czy zadziałają. Leżała pani prawie dwa tygodnie w śpiączce. Próbowaliśmy trzy razy wybudzić panią, ale bez żadnego skutku. Pierwszy raz widzę taką chorobę. I szczerze to nie jestem pewny co pani podać, ale spróbujemy podać leki, które działały do tej pory. - schował długopis do kieszonki na piersi i uśmiechnął się do mnie. - Proszę na razie odpoczywać.
Kiwnęłam głową i odprowadziłam doktora wzrokiem. Zaraz za nim w sali pojawiła się mama z Emily, która nie wyglądała wcale lepiej od mamy.
- Nawet nie wiesz jak nas przestraszyłaś. Zwłaszcza mnie. Myślałam, że zasnęłaś. - Emily usiadła na jednym z krzeseł ustawionych obok łóżka.
- Przepraszam. - szepnęłam cicho czując palący ból gardła. Odchrząknęłam i złapałam się za szyję czując jak ból tylko się nasila.
Pokazałam Emily dłońmi, żeby podała mi notes. Zrobiła to o co prosiłam i szybko zabrałam długopis z szafki obok. Napisałam, żeby któraś poszła po lekarza. Emily wstała i wyszła z pokoju zostawiając mnie samą z mamą. Ta skierowała na mnie swój wzrok i zmrużyła oczy. Wstała ze swojego krzesła i podeszła do drzwi, przekręciła w nich zamek i odwróciła się do mnie. Obserwowałam ją ze zdziwieniem. Zaczęłam kaszleć i to wcale nie był lekki kaszelek. Czułam jakbym miała wypluć sobie płuca. Zasłoniła żaluzje w oknie, które wychodziło na korytarz.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś Clarisso? - zapytała z wyrzutem, wbijając we mnie wściekłe spojrzenie.
- Mamo proszę. Nie wiem... - znów zaczęłam kaszleć. Ból gardła nasilił się.
Podeszła do mnie i zabrała mi obie dłonie z szyi. Przyłożyła tam dwa palce i pokręciła głową wyraźnie niezadowolona.
- Coś ty najlepszego zrobiła. - szepnęła pod nosem i cofnęła się pod ścianę. Szybko pobiegła do drzwi i przekręciła z powrotem zamek. Wybiegła z pokoju i widziałam jak wpada na lekarza, który wcześniej tu był.
Poczułam jakby coś zatkało mi uszy. Nic nie słyszałam. Zaczęło mi brakować powietrza, a kaszel nasilał się. Usiadłam i pochyliłam się do przodu kaszląc mocno. Odsunęłam dłoń od ust i zobaczyłam ciemnoczerwoną maź na całej dłoni i pościeli. Doskonale wiedziałam co to jest, ale wolałabym nie wiedzieć.
Przechyliłam się na prawo i spadłam z łóżka na podłogę, zwijając się w kłębek. Wszystko nadal mnie bolało, a krew wciąż wypływała z moich ust. Ktoś wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Widziałam tylko czarne wypastowane buty i ciemne spodnie. Zaraz potem znów straciłam przytomność, ale czułam jak ktoś podnosi mnie z ziemi.

- Musimy ją chronić.... Zabije ją!
- Bądź dobrej myśli moja droga. Wie co robi, a Clarissa jest w najbezpieczniejszym miejscu jakie istnieje.
- Zdajesz sobie sprawę z tego drogi Fineasie, że on ją zabije.
- Zdaje się, że ty nie widziałaś j e j. Nie skrzywdzi jej.

Otworzyłam szeroko oczy czując jak coś ciepłego rozlewa się po moim ciele. Znajdowałam się... w wannie. W wannie pełnej mleka. Podniosłam się do siadu i zauważyłam, że nie mam już szpitalnej koszuli, nie mam zupełnie niczego. Odruchowo zasłoniłam się dłońmi. Zagryzłam dolną wargę rozglądając się po całym pomieszczeniu. Wszystko było oświetlone świeczkami, które były porozstawiane w całym pomieszczeniu. Wydzielały przyjemny zapach konwalii. Przeszedł mnie zimny dreszcz kiedy zauważyłam na ścianach porozwieszane były tapiserie, na których przestawione były same kwiaty. Zmrużyłam lekko oczy przyglądając się jednej z tkanin rozwieszonej na przeciwległej ścianie. Niestety tkanina była ciemna i nic nie widziałam.
- Mam nadzieję, że czujesz się lepiej Clarisso. Niepokoiłem się o twój stan, kiedy dotarłem do szpitala.
Zdrętwiałam słysząc męski głos z lewej strony. Gęsia skórka pokryła całe moje ciało. Zdawało mi się, że słyszałam już ten głos. Co dziwniejsze nie bałam się go, czułam jakbym przy jego właścicielu była bezpieczna.
Odwróciłam powoli głowę w lewo i szukałam kogoś kto to powiedział. Ściągnęłam brwi nie dostrzegając nikogo. Poczułam wiatr. Na kafelkach leżał duży biały ręcznik. Zagryzłam dolną wargę i poczułam jak policzki zaczynają mnie palić. Jak miałam wyjść z wanny skoro wiedziałam, że ktoś tu jest. I to ktoś kogo nie widzę, ani nie znam. Zamknęłam oczy i odliczyłam od dziesięciu. Kiedy doszłam do trzech usłyszałam jak drzwi otwierają się i zamykają. Musiał wyjść.
Podparłam się dłońmi o krawędzie wanny i wstałam. Wyszłam z niej i od razu owinęłam się ręcznikiem dookoła. Czułam się o wiele lepiej niż w szpitalu. Nie bolało mnie nic poza gardłem. Nadal piekło. Przełknęłam ślinę, ale tylko zapiekło bardziej.
- Nie radzę tego robić mój droga. Będzie tylko gorzej.
Diana wyszła z cienia. Jej włosy nie były już kasztanowe. Teraz były w kolorze miodowego blondu. Ubrana w zwykłe jeansy i jasny sweter podeszła do mnie i podała mi szlafrok. Odwróciła się dając mi w spokoju się przebrać. Założyłam szlafrok i dopiero wtedy ściągnęłam ręcznik.
- Dlaczego... Gdzie jestem?
- W Nowym Jorku. - powiedziała odwracając się. - A właściwie za nim. To dom mojego brata, Richarda.
Przypomniał mi się głos, który słyszałam jeszcze chwilę temu. Czy to był Richard Swey? Tajemniczy miliarder, który prawie nigdy nie jest widziany?
Pokiwałam głową i założyłam ręce na piersi, zagryzając wargę.
- Masz ten sam zwyczaj. - zauważała przyglądając mi się. Uniosłam zdziwiona brwi do góry i popatrzyłam na nią. - Przegryzanie wargi. Uwierz mi, że większość kobiet w twojej rodzinie to robi.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy i kiwnęłam tylko głową. Rozglądnęłam się dookoła i dopiero teraz zauważyłam, że nie ma tutaj żadnych okien. Albo je zamurowano albo byłyśmy w piwnicy.
- Zapraszam na górę.
Wyszłyśmy z pomieszczenia i zobaczyłam szerokie, drewniane schody. Więc jednak byłyśmy w piwnicy. Zaczęłam wchodzić po schodach. Obok mnie była Diana.
- Dlaczego ja tutaj jestem? - zapytałam odwracając na nią wzrok.
- Kiedy mój brat znalazł cię w szpitalu było z tobą naprawdę źle. Uznał, że złym pomysłem byłoby pozostawienie cię tam na pastwę lekarzy. - otworzyła drewniane drzwi i pokazała mi dłonią bym przez nie przeszła. Wyszłam i stanęłam na końcu długiego korytarza. - Uwierz lub nie, ale są choroby o których nawet najlepsi lekarze nie mają pojęcia. Znacznie bardziej... - zatrzymała się w miejscu i zamyśliła na moment. W jej oczach dostrzegłam błysk strachu. - Bolesne i niespotykane. Uwierz mi, że ta na którą ty niestety zapadłaś nie jest taka zła jak ci się wydaje.
Odwróciłam wzrok i z założonymi rękami przyglądałam się wnętrzu budynku. Wyglądał na dość stary, ale nowocześnie urządzone wnętrze nadawało mu nieco więcej niezwykłości. Surowość ścian była zastąpiona licznymi obrazami w drewnianych ramach. W większości, ba! To były same portrety.
- Kim są ci wszyscy ludzie? Na obrazach. - wyjaśniłam wskazując podbródkiem na obrazy.
- Nasi przodkowie. Richard bardzo poważnie traktuje naszą rodzinę, jeśli rozumiesz. Jest dla niego wszystkim.
Skręciła w prawo i weszła do jednego z pomieszczeń. Był to zapewne salon. Sporych rozmiarów, ale jednak salon. Diana podeszła do barku i nalała sobie czegoś. Zapewne był to alkohol, ale nie wiem jaki. Rozglądnęłam się dookoła i poczułam lekki dreszcz, który przebiegł mi po plecach. Niezupełnie tego oczekiwałam. Spodziewałam się naszprycowanego elektroniką apartamentu w samym centrum, a nie normalnego, tylko nieco za dużego domu.
- Diano mam trochę... Dziwne pytanie. - Jane spojrzała na mnie i ręką zachęciła, bym mówiła dalej. - Dlaczego w sieci nie ma żadnych zdjęć twojego brata? To jest trochę... Dziwne.
Westchnęła i spojrzała na mnie wzrokiem, który mówił, że spodziewała się, że o to zapytam. Usiadła na brązowej kanapie i pokazała mi bym usiadła naprzeciw niej. Zrobiłam jak chciała i pociągnęłam szlafrok odrobinę w dół. Rozsiadła się wygodnie i oparła jedną dłonią o podparcie kanapy.
- Mój brat ma dość specyficzny charakter. Może odnosić największe sukcesy, ale nie chce żyć w świetle reflektorów. Richard zawsze obwiniał media o wypadek rodziców. Uciekali wtedy przed natrętnymi dziennikarzami, którzy chcieli coś od ojca. Zła pogoda i poślizg zagwarantowany. Nie przeżyli nawet do czasu dotarcia karetki.
Kiwnęłam głową i zagryzłam dolną wargę. Nie mogłam sobie czegoś takiego wyobrazić. Sama straciłam ojca, ale nie przez dziennikarzy, tylko przez złą pogodę. W sumie to ob wypadki się jakoś pokrywają. Spowodowane przez złe warunki pogodowe.
- Czego...Czego chce ode mnie twój brat? Bo nie sądzę, że chodzi o moją pozycję w firmie. Jestem tylko zwykłą sekretarką.
- Nie. - pokręciła głową rozbawiona. - Nie chodzi o to. Masz dość... Hm... Jakby to ująć? Specyficzne zdolności. Chcemy byś nam pomogła. Musimy kogoś znaleźć i do tego jesteś nam potrzebna.
Ściągnęłam brwi i przełknęłam ślinę. Zacisnęłam usta w linie i popatrzyłam na podłogę. Nie wiedziałam o co chodzi, ale czułam niepokój kiedy wspomniała o pomocy. Nie znałam ich, a ona wypala od razu o współpracy. Właściwie to nie o współpracy, a o pracy dla nich. To jest coś czego prawie nikt nie chce słyszeć. Przeszedł mi po kręgosłupie zimny dreszcz na wyobrażenie jakiś dziwnych miejsc do których miałabym jechać.
- To nie jest nic strasznego, nie bój się. - uspokoiła mnie i odstawiła szklankę. - Na razie musisz się przygotować do tej roli. To są zwyczajne ćwiczenia z osobistym trenerem.
- Ćwiczenia? - zapytała zdziwiona, prostując się na fotelu. - Dlaczego potrzebuję ćwiczeń do tej pracy? Diano musisz mi to wytłumaczyć.
- Wszystko w swoim czasie Clarisso. - wstała z kanapy i zabrała szklankę, wypijając duszkiem całą zawartość. Odstawiła ją ponownie na stolik i spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. - Gotowa na podbój naszej siłowni?
- Nie do końca. - szarpnęłam za koniec szlafroka.
- Jasne. Chodźmy do twojego nowego pokoju. Sprowadziłam część twoich rzeczy, a część dokupiłam, bo nie miałaś odpowiedniego stroju do ćwiczeń.
- Odpowiedniego? - uniosłam brew i wstałam z fotela. Założyłam ręce i przyjrzała się jej.
Diana ściągnęła brwi i westchnęła zrezygnowana. Ruszyła w stronę wyjścia. Zagryzłam wargę i ruszyłam zaraz za nią. Ten korytarz nie przypominał poprzedniego. Jego ściany były w ciemnozielonym kolorze, a kontrastowały z nimi jasne panele na podłodze. Poczułam się nieswojo kiedy skręciła w prawo i zaczęła wchodzić po schodach. Czyli mój tymczasowy pokój ma być na górze? Pfy... Clare nie zostaniesz tutaj! Nie ma takiej opcji.
Mój rozsądek bił mi brawo z ironicznym uśmiechem na ustach, podczas gdy moja głupota wyprawiła sobie bal.
- Nie bój się kochana. - Diana musiała zauważyć moje zdenerwowanie. - Nic złego ci się tutaj nie stanie.
- Diano nie obraź się, ale.... - jakby to określić? - Ja nie znam ciebie, tym bardziej twojego brata, którego na oczy nie widziałam. Jestem zdenerwowana i wystraszona, ponieważ chciałam wrócić do Baltimore i znów zająć się swoimi zadaniami w firmie. Nie prosiłam się o żadne specjalne zadania od twojego brata.
- Rozumiem twoje zdenerwowanie. - odparła spokojnie, otwierając jedne z licznych drzwi na tym piętrze. - Zapraszam.
Weszłam do środka i oniemiałam. Pokój był piękny. Miał intensywnie fioletowe ściany i jasne panele. Wysokie, szerokie okna w białych framugach wyglądały niesamowicie. Pośrodku pokoju stało spore łóżko w baldachimem. Wszystkie meble były z ciemnego drewna. Diana zniknęła za drzwiami, które znajdowały się po prawej stronie łóżka. Zaraz potem wyszła stamtąd.
- Wejdź proszę. - podeszłam do niej i spojrzałam ponad jej ramieniem.
Co to ma być?
- To twoja nowa garderoba. Zaraz obok jest łazienka. - wskazała na drzwi na końcu pomieszczenia. Łatwiej jest przejść z łazienki do garderoby i od razu się ubrać. Gdybyś czegoś potrzebowała jestem w salonie.
Zostawiła mnie samą. Oparłam się o ścianę i zjechałam po niej w dół. Dlaczego ja od razu nie odmówiłam? Powinnam była powiedzieć od razu, że nie mam zamiaru z nim współpracować, ale nie.